Nowa myśl została mi dziś podsunięta i warto by ją zrealizować. Jak sama nazwa wskazuje będziemy mieli tu do czynienia z najróżniejszymi wydarzeniami, w których główną rolę odegrają pasażerowie. Aż szkoda, że tak późno wpadłam na to, żeby te kwiatki publikować. Niemniej postaram się regularnie wrzucać nowości. Od razu uprzedzam, że w niektórych przypadkach brak umiejętności myślenia, jest wręcz zatrważający. I nie chcę tu absolutnie nikogo obrazić, ale inaczej nie da się wytłumaczyć pewnych zjawisk w kabinie. Szczególnie intensywnie jest to widoczne w czasie lądowania i turbulencji. Zacznę, więc może od kilku nagminnych przykładów:
1) Wszyscy najbardziej kochamy loty do Maroka. Charakteryzuje je to, że są zazwyczaj niemal pełne, ale nie to jest ich kwintesencją. Otóż generalnie wygląda to tak, że wsiadają 3-4 rodzinki i samolot jest pełny. Tutaj latają całe pokolenia – babcie, ciocie, stryjenki i jeszcze jakieś inne prababcie i niemowlaki. Nawet niemowlak ma ze sobą największą dozwoloną torbę, toteż zazwyczaj w pewnym momencie w środku kabiny mamy setki bagażu do wywalenia do luku bagażowego, wyjścia ewakuacyjne okupują dzieci i do tego nikt nie mówi po angielsku. I trzeba to posprzątać.
2) Kiedy już zdarzy się mniejsza rodzinka, ale za to z piątką dzieci – wsiada na końcu, kiedy samolot jest pełny i zaczyna się jazda. „Przecież zapłaciliśmy za bilet, chcemy siedzieć razem” bla bla bla. I teraz trzeba szukać, prosić przesadzać, żeby ta oto wspaniała rodzinka mogła usiąść względnie obok siebie. Dodam tylko, że ten typ zachowań nie zależy od kultury, z której wywodzi się owa rodzina, jednakże na przykładzie lotów do Maroka wygląda to szczególnie dramatycznie.
3) Kolejnym, moim zdaniem ocierającym się o skłonności masochistyczne, przykładem jest pasażer, który po tym jak samolot ledwo dotknie ziemi, wstaje i zaczyna wyciągać bagaże z hatbina. Co z tego, że zanim zaparkujemy czeka nas jeszcze kilka minut jazdy z zakrętami. Może akurat drzwi same się wcześniej otworzą. Z niecierpliwością czekam, aż w końcu ktoś wybije sobie zęby. No ale oczywiście, jeśli coś takiego się stanie, to będzie nasza wina a nie braku myślenia pasażera…
4) Bardzo podobnym przypadkiem jest pasażer spacerujący w czasie turbulencji, bo „on musi siku”. Pół biedy jak trzaśniesz w sufit tą próżnią, którą masz na szyi po wylądowaniu. Ale w czasie lotu niewiele możemy zrobić z pęknięta czaszką… Ale siku jest najważniejsze. Rekord pobiła Pani, która wybrała się w takich warunkach na spacer se swoim ledwie narodzonym bobasem…gratuluję lotności umysłu.
5) I to jest kolejna wielce irytująca rzecz. Ledwo pasażer wsiądzie do samolotu, już musi do toalety. A ja się pytam „co robiłeś przez ostatnie dwie godziny na lotnisku?”. Nie ma, jak wystartujemy i znak zapięcia pasów się wyłączy, to siedź sobie w tej toalecie do woli. I oczywiście tylko można chodzić po kabinie, zaczynają się pielgrzymki i kolejki do tego przybytku.
6) Ostatnią irytującą klasą pasażerów są kółka wzajemnej adoracji. Ledwie wyłączy się znak zapięcia pasów, tworzą się kółka, grupki i inne i tak sterczą przez cały lot i ani się ruszyć ani nic. Często mają także akompaniamencie całego stadka biegających po kabinie dzieci, które traktują ją jak plac zabaw. Nie żeby rodzice specjalnie się nimi interesowali…
A oto więcej historii:
3 Komentarze
Kamyczek do ogródka kabinkru: wpada napalony”(papierosów-czuc na odległość, a tym bardziej jak niemal wbiega do pracowni)uczeń do klasy, i pyta go nauczyciel: Jakie paliłeś?Odpowiada: „Sorze,ale ja nie palę papierosów”-Ale ja się Ciebie nie pytam, czy palisz, tylko jakie palisz? – „….palę (marka papierosów)” ze skruszoną miną odpowiada uczeń.
Author
Wiesz…w pewnym wieku wydaje im się, że cokolwiek zrobią, są bardzo zabawni. Ale chyba nigdy nie zapomnę jednego niepozornego chłopaka z moich praktyk w gimnazjum. Do końca już nie pamiętam całej akcji, w każdym razie w klasie wydarzyło się coś, co ten chłopak skomentował nam (praktykantom siedzącym z tyłu klasy) z taką dawką ironii, że stwierdziliśmy jednogłośnie, że będą z niego ludzie. Chyba z jako jedynego z tylu różnych praktyk w szkole. Światełko niestety w bardzoooo głębokim i ciemnym tunelu.
Również mógłbym napisać o kilku niuansach… związanych z uczniami w szkole…czego to na przykład nie potrafią. No na przykład (1) nie potrafią myśleć logicznie. Zadaj przeciętnemu uczniowi pytanie: jakie rzeki łączy Kanał Wieprz-Krzna?
ok. 30-40% nie udzieli odpowiedzi, w każdym razie nie od razu.
Przykład 2:na parapecie w klasie stoją kwiatki. Jak uczniowi jest za gorąco to za pozwoleniem może otworzyć okno. Nigdy sami z siebie nie przesuną kwiatków tak, by przy powstaniu przeciągu ten nie spadł z parapetu popchnięty przez skrzydło okna. Nie pomagają żadne instrukcje, komentarze i prośby.
Przykład 3: Stacja meteorologiczna. Fajna jest. Sprawdzają jak działają urządzenia. Oczywiście najfajniejszy jest wiatromierz (z reguły turbinka i ster kierunku się poruszają, więc widać jak urządzenie pracuje), ale znajduje się na wysokości ok. 10 m, więc przestaje wzbudzać zainteresowanie. Za to deszczomierz jest w zasiegu ręki. Nauczyciel pokazuje jak działa, no ale deszczu nie ma, więc nie wiadomo, czy naprawdę działa. Dzień później podczas sprawdzania wyników ze stacji okazuje się, ze jest opad ok. 3 mm (3 l/m2 powierzchni-sporo), mimo że wilgotność ok. 30% a deszczu w rzeczywistości nie było. 3 litry to jakieś 2 butelki PET – w sam raz zmieszczą się do przeciętnego, szkolnego plecaka. Oczywiście pomiar został wykasowany.